Wpadłem na nią wczoraj

. Uprzedzam, że treść jest skopiowana z innego forum (filozoficznego). Niestety rzeczowa dyskusja z ludźmi z głowami w chmurach może czasem być zbyt ciężka, dlatego przychodzę poradzić się Was drodzy forumowicze. W oryginale pocięta była na kilka postów, ale ponieważ nie mam już siły zmieniać treści, zamieszczam tak, jak w oryginale.
Zaczynając od początku. Wbrew temu, co wmawiają nam inni, żyjemy w rzeczywistości 4-wymiarowej. Oznacza to, że żeby zdefiniować jakiś przedmiot musimy określić jego położenie i czas (był wczoraj, jest teraz, czy będzie jutro). Mówiąc np.: "Krzesło JEST przy stole" dokonujemy właśnie takiego zabiegu.
Podobnie do wymiarów fizycznych (X,Y,Z), czas również można przedstawić matematycznie, jako oś. Nie bez powodu przecież naukowcy wymyślili pojęcie czasoprzestrzeni.
Osobiście, żeby to lepiej zrozumieć, próbuję to wszystko przedstawić nieco wizualnie. Nie jest to proste, ale spróbuję (jestem plastykiem Smile ). Otóż, oś czasu, nieskończona i nieskończenie podzielna (jednostką mogą być np. sekundy lub jej części) jest czymś w rodzaju toru, po którym przemierza nasza rzeczywistość. Załóżmy, że jest ona skończona i ma kształt kuli (przynajmniej tak twierdzą naukowcy). Oczywiście jej ogrom jest trudny do objęcia ludzkim umysłem, ale jednak ma gdzieś swój koniec, poza którym istnieje coś innego (ale nie wiadomo co). W tej gigantycznej kuli znajduje się punkt odniesienia, który najlepiej przypisać do świadomości jakiegoś człowieka (mogę to być na ochotnika ja Very Happy ). Punkt ten, wraz z całym otaczającym go wszechświatem przemieszcza się po osi czasu, w kierunku od - do +nieskończoności (albo wielkiego BUM!). Oczywiście podobno czas też miał swój początek, ale tego nie wie nikt i nie ma się co nad tym zastanawiać. Bez wątpienia jednak cechą charakterystyczną czasu jest to, że upływa (bądź to my przemieszczamy się względem niego), w związku z czym wiadomo, że ma charakter liniowy.
Uff, model fizyczny mamy za sobą. Mam nadzieję, że jest to w miarę zrozumiałe, ale temat z pewnością nie należy do łatwych... Astre Occlu trochę pomieszałeś mi w głowie tymi wertykalnymi osiami, więc nieco to wszystko naprostuję Very Happy . Przyjmując mój model, trzeba się liczyć z pewnymi anomaliami, które rzeczywiście mają miejsce (np. z dylatacją czasu). Powstaje też pytanie, czy czas jest względny, czy też nie. W końcu wszystko dookoła znajduje się bezpośrednio pod wpływem czasu, lecz każdy inaczej to postrzega (dla jednego godzina może minąć błyskawicznie, a dla innego ciągnąć się niemiłosiernie długo). Kolejną kwestią jest sprawa przeszłości i przyszłości. Czy istnieją one, jako alternatywne rzeczywistości, czy też rozmywają się w chaosie prawdopodobieństwa. Ma to swoje powiązanie z determinizmem. Jeżeli przeszłość i przyszłość istnieją fizycznie, to są one już zdefiniowane i niezmienne. Jeżeli nie, to między innymi, my sami odpowiadamy za bieg wydarzeń.
Ale to tylko jedno z potencjalnych pytań. Jest jeszcze sprawa zakrzywień czasu, jakie obserwujemy w naturze. Obiekt o dostatecznie dużej masie jest w stanie zmienić bieg czasu, co obserwujemy np. na Ziemi (obserwator z zewnątrz zauważy, że obrót naszej planety trwa krócej niż 24h). Kolejna anomalia występuje w przypadku prędkości światła. Dla obiektu poruszającego sięz tą prędkością, czas przestanie płynąć. Inna rzecz z kolei dotyczy tzw. teorii spodni, czyli rozgałęzień czasoprzestrzeni. W gruncie rzeczy tworzy nam to nieskończoną ilość alternatywnych rzeczywistości.
Wszystko to zaledwie jest czubkiem góry lodowej, a ponieważ wyczerpałem moje dzienne limity szarych komórek Very Happy , postaram się to wszystko jakoś ujednolicić. Wydaje mi się, że podobnie jak w przypadku atomu i nieoznaczoności Bohra, znajdujemy się w czymś w rodzaju chmury elektronowej, w której rzeczywistość wyłania się na skutek sumy wszystkich prawdopodobieństw. Postaram się to jakoś przyjaźniej ująć, jak mnie znowu natchnie...
Załóżmy jednak, że istniejemy w multiversum. Jak wyglądałaby taka rzeczywistość?
Żeby móc to sobie wyobrazić przypomnę, że czas jest nieskończenie podzielny, a każda jednostka odpowiada alternatywnej rzeczywistości. Sekundę możemy bowiem dzielić na setki, tysięczne i milionowe części, a zakładając, że w każdej z tych sekund może istnieć wierna kopia mnie (np. mnie sprzed 5 minut, kiedy pisałem poprzedniego posta Laughing ), daje nam to nieskończenie wiele prorocków, rozciągających się zarówno w przeszłość, jak i przyszłość (zakładając, że czas jest jednak liniowy). Taka wizja może nieco przerosnąć pojmowanie, a ja na pocieszenie dodam tylko, że to wcale nie wszystko...
Na pewno każdy, kto choć trochę interesował się tym zagadnieniem poznał się z tzw. paradoksem dziadka (jeśli cofnę się w czasie i zabiję własnego dziadka, to nigdy się nie narodzę i nie będę mógł odbyć podróży w czasie). Naukowcy obeszli ten paradoks bardzo gładko, wymyślając teorię spodni. W gruncie rzeczy teoria jest całkiem prosta i można wpaść na nią samemu. Zakłada ona bowiem, że dokonując jakiegoś wyboru, rozgałęziamy czasoprzestrzeń. Wg. tej teorii istnieje rzeczywistość, w której nigdy nie zacząłem pisać tego posta i inna w której np. nigdy się nie narodziłem. Są też rzeczywistości, w których na Ziemi nadal panują dinozaury albo człekokształtne ryby. Świetnie przedstawiał to serial "Sliders". Tych prawdopodobieństw, jakżeby inaczej, nieskończenie wiele, co daje nam w efekcie nieskończenie wiele alternatywnych rzeczywistości, które egzystują TERAZ, w innej nogawce.
Żeby było jeszcze ciekawiej, powiążmy te dwie teorie w całość. Daje nam to multiversum, w którym każda z tych nieskończonych, alternatywnych i prawdopodobnych nogawek, również posiada swoją materialną przeszłość i przyszłość, których również jest nieskończenie wiele. Gdybym miał to jakoś narysować, wziąłbym kulę, o której pisałem w poprzednim poście i umieściłbym obok miliardów podobnych kul, przemierzających swój własny czas. W ten sposób zapełniłbym przestrzeń poza nią, co do milimetra... (obok alternatywne rzeczywistości, a przed i za nią, rzeczywistości związane z upływem czasu). Widzicie to? Bo ja nie... Cool
Postawmy się teraz w roli hipotetycznego podróżnika w czasie. Załóżmy, że mój skok nie ma być duży. Wystarczy 5 minut. Prawdopodobieństwo, że trafiłbym w odpowiednią nogawkę byłaby, jak 1 do nieskończoności. Jeśli natomiast chciałbym wrócić w dokładnie to miejsce, z którego wyruszyłem, należałoby to prawdopodobieństwo podzielić przez kolejną nieskończoność... Brzmi całkiem sympatycznie
Zgodnie z teorią multiversum, podróż w czasie byłaby jak najbardziej możliwa. "Wystarczyłoby" bowiem wycinek naszej rzeczywistości w jakiś magiczny sposób teleportować do świata np. sprzed tygodnia i zakładając, że pozostalibyśmy w tej samej nogawce, moglibyśmy spotkać samych siebie.
Naukowcy mogą na coś takiego przystać, ale ja nie... Być może jest to prawda, lecz dla mnie wygląda to jak scena z filmu z Van Dammem...
Jednak bez wątpienia podróż w czasie jest możliwa. I to nawet dzisiaj. Pod warunkiem jednak, że stać kogoś na prom kosmiczny. Słyszeliście o paradoksie bliźniąt? Okazuje się bowiem, że wystarczy na pewien czas opuścić naszą planetę, by po powrocie stwierdzić, że choć dla nas upłynęły np. 4 lata, to na Ziemi czas posunął się o lat 20 (strzelam, bo nie znam wzoru...). Dokonaliśmy więc podróży w czasie.
Należy jednak odróżnić podróż od zakrzywienia. O ile podróż zakłada ruch obustronny (zarówno w przeszłość, jak i przyszłość), to zakrzywienie daje bilet tylko w jedną stronę i nie będzie możliwości np. naprawienia swoich błędów z dzieciństwa. Jeśli ktoś oglądał "Wehikuł Czasu", to pamięta pewnie scenę, w której zdesperowany bohater uruchamia maszynę, a świat w okół przyspiesza wielokrotnie. Osobiście uważam, że jest to jedyny sposób zmieniania jego upływu.
Dlaczego? Otóż wszystkie znane prawa fizyki bez problemu dopuszczają zakrzywianie, spowalnianie, a nawet całkowite zatrzymanie czasu na jakiejś przestrzeni, jednak jeśli dochodzi do jego cofania, wszystko bierze w łeb... Cool . Być może za jakiś czas powstanie coś na kształt inkubatora, czy też hibernatora, w którym czas będzie biegł wolniej lub szybciej, niż w jego otoczeniu. Taka możliwość jednak wyklucza prawdopodobieństwo spotkania samego siebie, ponieważ punkt odniesienia pozostaje taki sam (siedząc w zamkniętej kapsule, nadal będę sobą, obserwującym przez małe okienko przyspieszonych lub spowolnionych 20 razy ludzi, krzątających się po laboratorium). Na coś takiego zarówno nauka, jak i mój światopogląd może się zgodzić.
Dlatego też uważam, że teoria multiversum z istniejącymi realnie, nieskończonymi światami jest tylko bajką. Oczywiście są ludzie, którzy upierają się przy tej teorii, a ja ze swoim małym móżdżkiem wcale nie jestem w stanie udowodnić, że nie mają racji. W gruncie rzeczy przecież trudno jednoznacznie dać odpowiedź na pytanie dotyczące nieosiągalnych dla nas, maluczkich, spraw
Jaka właściwie jest prawda? Odpowiedź jest prosta: nie wiem... Na szczęście nie jestem sam, bowiem problem natury czasu nadal pozostaje poza możliwościami naszego poznania. Mogę jednak spróbować ogarnąć to wszystko i skonstruować ciekawą hipotezę. Być może będzie ona na swój sposób nowatorska (może kiedyś dostanę za nią Nobla Very Happy ), ale też być może już dano powstała, a ja jedynie nie zdołałem się z nią jeszcze zaznajomić. W każdym razie jest moja osobista i przyszła mi do głowy dzisiaj, pod wpływem pewnej używki... Cool
Na czym ona polega? Żeby to zrozumieć trzeba zaznajomić się z faktem Nieoznaczoności (Heisenberga, czy też Bohra). Prawdę mówiąc, gdy o niej przeczytałem, mój światopogląd na dłuższy czas legł w gruzach. Czemu?
Otóż większość z nas wyobraża sobie wszechświat jako coś uporządkowanego. Gdy w dyskusji pada słowo "atom", większość ludzi wyobraża sobie miniaturkę naszego układu słonecznego (jądro - Słońce i elektrony - planety). Prawdę powiedziawszy, ja widziałem to w ten sposób i fraktalna natura wszechświata była dla mnie czymś oczywistym. Tymczasem rzeczywistość przedstawia się zupełnie inaczej. Okazuje się bowiem, że elektrony wcale nie krążą po ustalonych orbitach wokół jądra, lecz tworzą kulistą chmurę, w której wydają się wykonywać ruchy absolutnie chaotyczne i przypadkowe. Od początków nauki molekularnej człowiek próbuje zrozumieć prawa rządzące światem cząsteczek, lecz zawsze natrafia na przeszkodę nie do obejścia. Jest nią właśnie zasada nieoznaczoności.
Polega ona na fakcie, że nie istnieje możliwość poznania położenia i pędu elektronu. Nie ma więc możliwości przewidzenia jego ruchu. Mimo rozwoju nauki i sprzętu laboratoryjnego zasada ta nadal pozostaje niezmienną. Wydawać by się więc mogło, że wszystkim rządzi tylko przypadek. Lecz to są tylko pozory. Najciekawszym elementem tego zjawiska jest fakt, że obserwator może zmierzyć położenie tego elektronu, jak i jego pęd, ale nie jednocześnie. Jak to działa? Okazuje się, że ładunek ujemny, w zależności od intencji naukowca przyjmuje wyłącznie jedną z tych dwóch wartości. Elektron może mieć pęd, lecz nie ma wtedy stałego położenia, albo ma położenie, ale nie ma pędu. W ten właśnie sposób rzeczywistość molekularna zdaje się "dopasowywać" do obserwatora i jego wymagań. Trochę to skomplikowane, dlatego odsyłam do bardziej naukowych publikacji na ten temat.
Jak to się m do zagadnienia czasu? Jeśli przyjąć, że obowiązuje zasada: "jako na górze, tak i na dole", to bardzo dużo Cool . Aby jednak moja teoria miała sens, należy odrzucić teorię multiversum. Zakładam więc, że nie istnieje żadne wcześniej, ani później. Istnieje tylko TERAZ, a my się w tym czasie mieścimy. Należy też odrzucić liniowość czasu, bowiem jak pisałem wcześniej, istnieją sposoby na załamywanie prędkości jego upływu, w związku z czym dla każdego obserwatora biegnie on inaczej (co najwyżej w dużym stopniu podobnie). I tu dochodzimy do analogii z zasadą nieoznaczoności, z tą jednak różnicą iż w przypadku makroskopijnym, obserwatorów jest znacznie więcej (praktycznie cała materia tego wszechświata).
Wydaje mi się, że podobnie, jak w teorii spodni, otoczeni jesteśmy nieskończoną ilością różnych możliwości biegu wydarzeń. O ile jednak, tamta teoria twierdzi, że te możliwości egzystują samodzielnie, ja przypuszczam, że tworzą coś na kształt elektronowej chmury atomu. Dokonując jakiegoś wyboru, soczewkuję to chmurę do świata, jaki widzimy Oczywiście nie jestem w tym wszechświecie sam i choćbym się upierał, to każdy z was zaświadczy iż jest samodzielną istotą, a świat jaki obserwujemy jest dl większości (wyłączając schizofreników i artystów Very Happy ) taki sam. Dlatego twierdzę, że ten autonomiczny wszechświat jest sumą wypadkową wszystkich możliwych zdarzeń.
Plastycznie opiszę to tak: każdy z nas, podejmując jakiekolwiek działanie, "przyczepia" do obecnej rzeczywistości odpowiedni "klocek", który chwilę wcześniej wraz z innymi klockami, był tylko jedną z nieskończonych możliwości. A więc, teraźniejszość jest po prostu zlepkiem tych wszystkich, możliwych do zaistnienia prawdopodobieństw. Oznacza to, że to my sami tworzymy tą rzeczywistość, lub bardziej, że to rzeczywistość dopasowuje się do naszych poczynań. Podobnie do atomu, którego pojedyncze zdjęcie wygląda, jak kula, nasz świat w danym ułamku sekundy, jaki dane jest nam obserwować, wydaje się statyczny. W rzeczywistości jednak jest absolutnie dynamiczny (atom również). Zarówno przyszłość, jak i przeszłość pozostaje tylko chmurą chaosu, w której wszystkie prawdopodobieństwa krążą chaotycznie, czekając na odpowiednią chwilę, by na ułamek sekundy zogniskować się w to, co nazywamy wszechświatem.
dzisiejszy post:
Rozmowa o początku czasu jest prawdę mówiąc nieco pozbawiona sensu. Nie da się empirycznie stwierdzić kto ma w tym wypadku rację. Bardziej zasadniczym problemem jest dla mnie sprawa samego czasu i jego wpływu na nasz wszechświat. Bo o ile nie da się jednoznacznie odpowiedzieć, czy miał on kiedyś początek, o tyle fakt jego ciągłego przemijania jest niezaprzeczalny.
KSC, jeśli upierasz się, że gdzieś w tym wszechświecie istnieją alternatywne Ziemie, to muszę Cię rozczarować. Jak już pisałem wcześniej, takich wariantów naszej rzeczywistości, jest nieskończenie wiele, a nasz wszechświat wbrew pozorom posiada fizyczne granice. Jedyna możliwość egzystencji para-światów, to ich istnienie poza granicami tej rzeczywistości (czyli inaczej mówiąc, za jakąś międzywymiarową barierą).
Osobiście, nie twierdzę, że jest to bójda, jednak bardziej przychylam się do mniej "mistycznej" wersji, nad którą nadal ciężko pracuję w mojej zwichrowanej wyobraźni.
Napisałem wcześniej, że to, co jest nam dane w tej chwili obserwować, to trwające przez "mgnienie oka" skupienie wszystkich możliwych do zaistnienia prawdopodobieństw. Nie jest tak jednak do końca. Chaos, jaki panuje w tej "chmurze możliwości" jest zbyt wielki, by rzeczywistość tak błyskawicznie mogła zostać skonstruowana. Wydaje mi się, że w ramach jakiegoś rodzaju przewidywania, rzeczywistość sama eliminuje czynniki, które nie mają szans zaistnienia, zawężając w ten sposób ich ilość i zmniejszając chaos. Im bardziej przybliża się moment zaistnienia (czyli chwili, którą obserwujemy), tym ilość prawdopodobieństw się zmniejsza, by ostatecznie wyłonić się, jako stabilna rzeczywistość.
Wyjaśnia to fakt, że w trakcie "widzenia" przyszłości (o ile jest to faktycznie możliwe), oddalone w czasie sceny mogą wydawać się bardziej zamglone/chaotyczne niż, te które wydarzyć się mają za chwilę. Pasuje to także do zjawiska, kiedy przewidziana przyszłość zgadza się w większości faktów, natomiast myli, co do pewnych szczegółów (przyszłość mogła zostać w pewnych punktach zmieniona). Inną sprawą jest fakt, że istnieją pewne wyjątkowo ważne wydarzenia, które wpasowane są w pewien schemat rozwoju naszej cywilizacji. Te zdarzenia (np. wojny światowe lub wybuch bomby A. w Hiroszimie) po prostu muszą się zdarzyć, by ludzkość wzbogaciła się o pewne, niezbędne do rozwoju doświadczenia. Fakty te są najłatwiejsze, do "przewidzenia", ponieważ zostały "zaplanowane" tysiące lat wcześniej.
Narysowałem także w Paincie model, lecz nie wiem, jak wrzucić na forum obraz z dysku...